SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Netflix po 30 latach przywrócił kultową serię. Ale "Gliniarz z Bevelry Hills: Axel F" do historii się nie zapisze

Wielki powrót Eddiego Murphy'ego po latach rozłąki z Hollywood dostarczył póki co dosyć skrajnych wrażeń. Z jednej strony otrzymaliśmy doceniany przez widzów i krytyków film “Nazywam się Dolemite”, a z drugiej nieudaną próbę odświeżenia dawnej roli w “Księciu w Nowym Jorku 2”. Jak w tym kontekście wypadł “Gliniarz z Beverly Hills: Axel F”? Ani fatalnie, ani wybitnie.

“Gliniarz z Beverly Hills” to jedna z tych filmowych serii, za którą człowiek niby tęsknił, ale też nie żywił jakiś przesadnych nadziei na jej powrót. Od premiery poprzedniej części minęło przecież 30 lat, a zresztą oba sequele oryginalnej produkcji nie stały na równie wysokim poziomie. Z tego też powodu wielu widzów czuło zaskoczenie, gdy Netflix zdecydował się na stworzenie kolejnego filmu o Axelu Foleyu.

Zaskoczenie, ale i obawy, bo przecież Eddie Murphy wrócił już w 2021 roku do świata “Księcia w Nowym Jorku”, co zakończyło się sporą klapą. Powtórka nie była może gwarantowana, ale prawdopodobna, choć opublikowany przed premierą zwiastun dawał nadzieje na całkiem udaną produkcję. Koniec końców “Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” umiejscawia się zaś gdzieś pośrodku skali - nie jest to film fatalny, ale też absolutnie niewyróżniający się żadnym elementem filmowego rzemiosła.

“Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” to miłe przeciętnego początki

Powrót “Gliniarza z Beverly Hills” wpisuje się w trend powstawania tzw. legacy sequels, czyli kontynuacji stworzonych po kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu latach. W kontekście nowej produkcji Netflixa najczęściej wspomina się o “Top Gun: Maverick” (częściowo ze względu na łączącą oba tytuły osobę producenta, którym był Jerry Bruckheimer), ale bądźmy poważni. Oba tytuły miały kompletnie inne ambicje, skalę i nieprzypadkowo jedna podbiła kina, a druga debiutuje od razu w streamingu. O ile Tom Cruise jest chwalony przez całą branżę za ciągłe szukanie nowych wyzwań, o tyle Eddie Murphy bywa oskarżany o granie na zaciągniętym hamulcu ręcznym i bez emocjonalnego zaangażowania.

Na szczęście w tym konkretnym przypadku nie jest tak źle. Axel Foley wciąż jest tym samym żartownisiem i spryciarzem, który przed laty zdobył serca widzów, ale zarazem czas powoli go dogania. Murphy wchodzi w buty dawno niewidzianego bohatera z dużą naturalnością i swobodą, a gdy dostaje szanse na odbicie swoich komediowych umiejętności od kolegów z planu poprzednich części “Gliniarza z Beverly Hills”, to film Netflixa osiąga swoje szczyty. Niestety, nie zdarza się to zbyt często.

 

“Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” rozpoczyna się od rozgrywającego się w Detroit pościgu za grupą złodziei ściganych przez Axela, w trakcie której w pełnej krasie oglądamy destrukcyjne możliwości głównego bohatera. To zarazem najlepiej nakręcona sekwencja akcji w całym sequelu, co kładzie się wyraźnym cieniem na debiutującym reżyserze Marku Molloyu. Pracujący wcześniej wyłącznie przy reklamach twórca nie jest w stanie wykreować niczego, czego nie widzielibyśmy wcześniej w innych produkcjach tego typu. Pod względem akcji “Gliniarz z Bevery Hills: Axel F” wypada jak kiepska podróbka poprzednich filmów z serii.

Córka, drętwe żarty i fabuła pisana na kolanie

Fabuła produkcji Netflixa kręci się wokół relacji między Axelem a jego dorosłą córką, która pracuje jako adwokat i pro bono przyjęła na siebie obronę mężczyzny posądzonego o zabicie działającego pod przykrywką policjanta. Relacje obojga nie należą do najlepszych, ale gdy Billy Rosewood informuje przyjaciela, że córce Foleya grozi poważne niebezpieczeństwo, ten po raz kolejny wyrusza w podróż do Los Angeles. W toku śledztwa ta dwójka wspierana przez detektywa Bobby'ego Abbotta (w tej roli całkiem niezły Joseph Gordon-Levitt) stanie naprzeciw narkotykowym kartelom pod dowództwem skorumpowanego gliny - kapitana Cade'a Granta.

W normalnych okolicznościach traktowałbym tę informację jako spoiler i nie podawał jej w recenzji, ale sam film nawet przez ćwierć sekundy nie próbuje udawać, że grany przez Kevina Bacona mężczyzna nie jest umoczony w całą sprawę. Lepszej lub bardziej zaangażowanej produkcji chciałoby się może zbudować na bazie tych pierwszych wrażeń ciekawą i nieoczywistą intrygę, ale to nie ten adres. Fabuła “Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” jest bowiem prosta niczym konstrukcja cepa.

Judge Reinhold jako Billy Rosewood w filmie “Gliniarz z Bevery Hills: Axel F”

Absolutny brak jakiejkolwiek stawki i nudną opowieść dałoby się pewnie przeboleć, gdyby na odpowiednim poziomie stały sceny akcji i przede wszystkim humor. O tym pierwszym aspekcie już napisałem, natomiast pod względem jakości żartów nowy “Gliniarz z Beverly Hills” notuje się gdzieś pośrodku stawki. Trafia się kilka niezłych one-linerów i nieco pomysłowego humoru sytuacyjnego, ale nie brak też dowcipów czerstwych jak chleb trzymany na powietrzu przez tydzień. Nadal najlepiej radzą sobą sobie Eddie Murphy i Judge Reinhold, czyli weterani serii. Dlatego tak dziwna wydaje się decyzja scenarzystów, by trzymać ich postaci z dala od siebie niemal przez cały film.

Czytaj też: Netflix ujawnia pierwszy zwiastun serialu dokumentalnego o polskim hip-hopie. Kiedy zadebiutuje "Cały ten rap"?

Eddie Murphy uniknął klapy. Tylko i aż tyle

Jak można sądzić po wynikach Top 10 polskiego Netflixa od momentu premiery czwartej części “Gliniarza z Beverly Hills”, niemało rodzimych widzów tęskniło do tytułowego bohatera i całej serii. Czy mogą czuć się usatysfakcjonowani? Odpowiedź będzie pewnie zależeć od indywidualnej osoby. Na pewno nie jest to sequel obraźliwy dla dorobku poprzednich filmów. Nie robi nic szczególnie nowego czy interesującego, ale też nie próbuje na siłę grać na nostalgii.

Dlatego też wątpię, by miał wzbudzić olbrzymie emocje wśród fanów serii. Nie będzie ani fali wściekłych komentarzy, ani zachwytów zbliżonych do tych, które padały względem wspomnianego “Top Gun: Maverick” czy nawet “Bad Boys for Life” i “Bad Boys: Ride or Die”. Koniec końców Murphy'emu, Molloy'owi i reszcie ekipy wyszedł typowy film dla Netflixa. Ogląda się go bezboleśnie, ale po fakcie nie wraca się do niego więcej pamięcią.

Dołącz do dyskusji: Netflix po 30 latach przywrócił kultową serię. Ale "Gliniarz z Bevelry Hills: Axel F" do historii się nie zapisze

10 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Leon Zawodowiec
Super film, polecam serdecznie!
6 2
odpowiedź
User
Gdtui cie voodoo CYE
Kochany Panie Redaktorze, w każdym zdaniu zapomniał Pan dopisać "moim zdaniem ....".
Sugeruje Pan, że wszyscy widzowie będą mieli odbiór podobny do Pańskiego, co jest nieprawdą. Każdy powinien mieć szansę na wyrobienie własnej opinii.
Na dodatek nie ostrzegł Pan, że "artykuł" zawiera spojler, a to jest nieuczciwe.
Wracając do filmu. Ja uważam, że film spełnił moje oczekiwanie, a nawet więcej patrząc na styl realizacji i montażu audio i wideo. Fakt jest taki, że w obecnych czasach już się tak nie kręci, co akurat dla mnie było plusem, a nie minusem. Oglądałem to jak stare dobre amerykańskie kino ze strzelaninami, pościgami i demolką radiowozów. Uważam, że takie było założenie producenta i to jak najbardziej wyszło. Film jak wszystkie tego typu (np. nowy Top Gun) nie mają na celu wniesienia czegoś nowego, emocjonującego, przełomowego. One oparte są na nostalgii. Treść jest trochę mniej ważna. W moim przypadku, widz (ja) jest zadowolony, a kasa dla producenta się zgadza. Czy to nie jest ok?
Oczywiście mógłbym przeanalizować film pod kątem fabuły, ale to nie tego typu kino (netflix).
Podsumowując. Film stworzony dla ludzi pamiętających pierwszą część i z nostalgii chętnie wracających do "old school movie". A nowe pokolenie może się pośmiać ze scen sytuacyjnych.
Dla mnie dobre kino dla relaksu i odmóżdżenia.
11 1
odpowiedź
User
1245
Da się obejrzeć, ale raczej dla lubiących pierwsze części. Dla obecnej młodej widowni film będzie raczej niestrawny. W skali 2 - 5 daję 3+/4-
2 4
odpowiedź